sobota, 18 lipca 2015

Już w Maroku - Dzień siódmy

             Duża przerwa w pisaniu, trudno mi było po prostu napisać: to mój ostatni dzień pobytu. Ale kiedyś trzeba to zrobić, więc dziś opisuję mój ostatni dzień , jaki spędziłam w cudownym dla mnie MAROKU.
 Obudziłam się wcześnie i wyszłam na balkon.

 
               Jutro o tej porze  będę już  na lotnisku.  Ale teraz rozkoszuję się jeszcze oceanem, widać na nim małe kutry rybackie, które po nocy nie wróciły jeszcze do portu. Patrzę na ocean, ulicę, ksba i staram się wszystko zapamiętać i utrwalić w mojej pamięci. Wsłuchuję się w gwar budzącej się ulicy. Niedaleko na sasiednim budynku siada piękna, duża mewa... Jak ja będę tęsknić za Marokiem. ...

              Wstaje Sofia, przedostatnie śniadanie , widzę, że dla Sofii też tu się podobało, powiedziała, że chce wrócić do Maroka za rok. 
Zjeżdżamy windą, na dole czeka na nas Amina, tak umówiłyśmy się wczoraj. Mój wzrok przyciąga jednak mężczyzna, kogoś mi przypomina, patrzę jeszcze raz, ale ten pan nie reaguje, chyba się pomyliłam, przestaję się nim interesować, podchodzę do Aminy. Ta mówi do mnie: popatrz uważnie, kogo Ci ten pan przypomina. Patrzę jeszcze raz na pana, który przyciągnął mój wzrok na początku, krzyczę : o Boże to Driss. Przez kilka dobrych chwil stoimy w uścisku, ja płaczę, tym razem mocno, Driss ciepłymi słowami stara się mnie uspokoić. Wszyscy dookoła mają łzy w oczach, nawet obsługa hotelu. To przecież kochany Driss, brat mojego męża, którego tak lubiłam, który otaczał mnie opieką jak ojciec.  Mówiono mi , że nie przyjedzie, że nie czuje się najlepiej, a to przecież 900 km.  Mówię do Sofii: to Twój stryjek, ma łzy w oczach i tuli się do Drissa. Cudowna chwila. 


Jedziemy razem do souk Lhed na zakupy. Chodzimy razem.
Sofia w pewnej chwili znowu przytula się do stryjka, tym razem uchwyciłam ich razem.


 Robimy zakupy, za wszystko płaci Driss lub Amina.  Mam wspaniałą rodzinę w Maroku. 



Idziemy zrobić dla mnie hennę na dłoni, Driss wybiera wzór.
Wreszcie ta chwila, mam prawdziwą hennę na mojej dłoni. 




Sofia nie chce zrobić henny, staram się ją namówić, ale Driss  mówi, że nie trzeba, to jej wybór. Więc wychodzimy z rynku, tym razem Sofia idzie do fryzjera, Amina zabiera ją do najbardziej ekskluzywnego salonu w Agadirze, moja córka jest zachwycona. 







Potem wspólny obiad u Aminy, na stole ogromna ryba upieczona w soli, tego jeszcze nie jadłam. 




 Ryba jest smaczna, ale ja nie mogę oderwać sie od talerza z bkulą. To sałatka z rośliny o wspaniałym smaku, nie jadłam jej odkąd wyjechałam z Maroka. Ta roślina rośnie tylko w okolicach Fesu i siostra męża przesłała ją specjalnie dla mnie z Fesu. 





Po obiedzie długo rozmawiamy. Robię zdjęcie dla Sofii w tradycyjnym stroju marokańskim.


 Po południu jadę z Rabiją jeszcze do niej do domu i souk. Nie żegnam się z Drissem, powiedział , że jutro rano przyjedzie jeszcze do hotelu. 
Z Rabiją robię jeszcze ostatnie zakupy.



Jem gotowaną kukurydzę, tak ją kiedyś lubiłam, teraz smakowała mi jeszcze bardziej.


 Rabija i jej córka Aida odwożą nas do hotelu, musimy się pożegnać, nie jest łatwo. 



Jest już prawie wieczór, ale idziemy z Sofią pożegnać się z plażą i oceanem, obie nie chcemy wyjeżdżać...










Wpis 39 do blogu "Podróż do Maroka" pod tytułem : Już w Maroku - Dzień siódmy

 

czwartek, 25 czerwca 2015

Już w Maroku - Dzień szósty

           Dziś rano poszłyśmy do souk na zakupy. To takl nieduży rynek w centrum miasta. Dziwne, ale ceny niektórych skórzanych rzeczy w centrum , były niższe niż w souk Lhed. Udało mi się kupić fajną skórzaną torbę dla mamy i skórzane paski dla męża. I ten cudowny spacer ulicami Agadiru. 
O 12.00 przyjechała po nas Rabija i zawiozła nas do souk Lhed, to tam gdzie byłyśmy wieczorem poprzedniego dnia. Sama pojechała do pracy, a my zostałyśmy, aby kupić jeszcze parę rzeczy. 





           Ten souk ma w sobie jakąś magię, Sofia też była zachwycona tym miejscem. Swietnie nam się chodziło, było chłodno i nie było tak dużo ludzi jak wieczorem. Znowu kupiłam parę fajnych rzeczy, torebkę dla siebie i skórzane klapki dla męża. Ale nie tylko zakupy, ale samo chodzenie po souk sprawiało nam przyjemność. Sofia nazwała to miejsce ,,marokańską galerią,, . Niektórzy sprzedawcy witali się z nami po polsku, a potem oczy otwierali ze zdumienia gdy odpowiadałam im po marokańsku. Do hotelu wróciłyśmy taksówką, niestety była okropna, stara, rozklekotana, miałyśmy wrażenie, że rozpadnie się podczas jazdy. Kierowca jednak jechał sprawnie, omijał korki i szybko byłyśmy w hotelu. Przejazd kosztował 15 dirhamów, to jest 5 złoty. 


Po południu poszłyśmy jeszcze na plażę, 




potem posiedziałyśmy nad basenem.Wpadłam też na chwilę na siłownię. Była świetna, duża i nie było nikogo, trochę sobie poćwiczyłam. 



Dowiedziałam się , że obok siłowni jest SPA . A cena zabiegów na twarz i całe ciało rewelacyjna, 200 złotych na nasze pieniądze dla mnie , a córce zaproponowano to samo za darmo. Niestety nie było już wolnych miejsc, w tym czasie, kiedy my mogłybyśmy skorzystać z usług. Byłam niepocieszona.  Wieczorem czekała na nas kolacja w restauracji marokańskiej. Ubrałyśmy się odpowiednio i poszłyśmy.  






 Była herira, zupa marokańska



kus- kus i kilka rodzajów tażinów do wyboru



Na deser ciastka i bardzo smaczna herbata marokańska.


 A wszystko przy dżwiękach muzyki marokańskiej. Spędziłyśmy cudowny wieczór. 


Wpis 38 do blogu "Podróż do Maroka" pod tytułem : Już w Maroku - Dzień szósty