Dzień rozpoczęłyśmy od kolejnej wizyty w Souk .
Nie myślałam, że zapolanowałam kupić aż tyle rzeczy. Znowu chodziłam uliczkami souk, tym razem towarzyszyła nam Nuheila i Aida, córka Aminy i Rabii . Są w wieku Sofii, więc Sofia była zadowolona i mogły ze sobą porozmawiać po angielsku, nawet im to się udawało.
W souk znowu wszyscy zachwyceni znajomością mojego języka marokańskiego, ale niektórzy zaskoczyli mnie, bowiem znali już tropchę słów po polsku. Jeden ze sprzedawców sklepiku z różnymi przyprawami i naturalnymi kosmetykami, dał mi do potrzymania na ręku prawdziwego kameleona.
Kupiłam też wspaniałe kamienie zapachowe, o zapachu drzewa sandałowego , piżma i lawendy. Byłam tak szczęśliwa, kiedy zobaczyłam gerreb, tradycyjnego sprzedawcę wody do picia, którą nosi w gerrba, czyli skórzanej torbie ze skóry kozy, wodę. Pamiętałam ich jeszcze z Fesu. Sofii ten pan również się podobał. Podziękowałyśmy za wodę, ale za to mamy wspaniałe zdjęcia.
Obiad u Aminy, na stole tażin, jedzenie przygotowane w odpowiednim naczyniu, czyli właśnie tażin. Było to mięso wołowe ze śliwkami i sezamem, udekorowane połówkami gotowanych jajek. Do tego mnóstwo sałatek. Mam wrażenie , że będąc tutaj tylko jem i jem, a wszystko jest takie smaczne. ...
Po południu pojechałyśmy na plażę, planowałyśmy się opalać. Z nami pojechała Nuhejla, polubiły się z Sofią. Niestety nasze plany zweryfikowała pogoda, bardzo mnie zresztą zaskakując. Teraz już wiedziałam dobrze, dlaczego Nuhejla powtarzała w kółko, my mamy w Agadirze cztery pory roku w ciągu jednego dnia. Z rana było piękne słońce, ale trochę chmur, około południa bezchmurne niebo, a w momencie kiedy znalazłyśmy się na plaży, nadciągnęły chmury i zrobiło się zimno, zaczął jeszcze dmuchać wiatr od oceanu . O opalaniu nie było nawet mowy. Leżałam tylko na leżaku i patrzyłam na piękny wzburzony ocean. Powietrze było bardzo wilgotne i docierał do mnie taki swoisty zapach oceanu.
Dziewczyny poszły pochodzić po wodzie, mówiły , że woda była ciepła, Robiło się jednak coraz chłodniej, więc poszłyśmy na spacer wzdłuż plaży w stronę Mariny, portu jachtowego.
Wokół było mnóstwo sklepów, również firmowych, jak Puma, Zara itp. Mi jednak najbardziej podobały się kawiarnie, których tutaj było mnóstwo. Przyjechała do nas Amina i usiadłyśmy w takiej kawiarni. Potem dojechała jeszcze Rabija. Sofia zamówiła swoje pierwsze lody w tym roku, ja również.
Potem pochodziłyśmy trochę po sklepach. Sofii podobała się firmowa torebka Pumy, była rzeczywiście ładna , inna niż u nas, niby firma ta sama, ale kolekcje inne. Amina od razu kupiła dla Sofii torebkę, a moje dziecko było bardzo szczęśliwe.
Niestety robiło się coraz zimniej i w końcu nie dało się już chodzić, tym bardziej , że nie ubrałyśmy się za ciepło. Wsiadłyśmy więc do samochodu, tym razem Aminy i wróciłyśmy do hotelu. A ja znowu oczy otwierałam ze zdumienia, kiedy patrzyłam , jak tym razem Amina prowadzi swoje nowe BMW.
Tylko ten Agadir, zmarzłam jak w Polsce.Dobrze , że jeszcze deszcz nie padał. Na szczęście jutro jedziemy do Marrakeszu i wygrzejemy się , bo tam będzie.... 40 stopni ciepła !
Wpis 34 do blogu "Podróż do Maroka" pod tytułem : Już w Maroku - Dzień drugi
Pierwszy dzień w Maroku, wreszcie jestem w tym cudownym kraju. Lot minął bez żadnych sensacji, turbulencji. Obsługa miła, jedzenie w samolocie można było kupić i to o wiele taniej , niż na lotnisku w Warszawie. Lecieliśmy 5 godzin. Widoki z góry cudowne i te łzy w oczach, kiedy byłam już nad Marokiem. ..... Piękne góry Atlas, szczyty jeszcze pokryte śniegiem. Miękkie lądowanie na lotnisku w Agadirze i znowu łzy.
Celnik, kiedy przywitałam się z nim po marokańsku, po prostu oszalał z radości, witał mnie i córkę, życzył miłego pobytu. A potem pamiętam wszystko jakby to był sen. Rabija , siostrzenica męża, która obejmowała mnie i Sofię z całych sił, płakała razem ze mną. Dobrze , że Sofia myślała logicznie, bo przypomniała mi, że mam zameldować się u rezydenta, że dotarłam do Maroka. Potem szofer Aminy , drugiej siostrzenicy męża, zawiózł rzeczy do hotelu, a nas wiozła Rabija.
Byłam w szoku, jak ona świetnie prowadzi samochód ... po prostu oniemiałam z wrażenia, jak zobaczyłam jak ona manewruje między samochodami, omija pieszych, nagle wchodzących na ulicę, nie reaguje na klaksony panów siedzących za kierownicą. którzy tak, jak u nas okazują swoje niezadowolenie, widząc że to kobieta prowadzi samochód. Żartowałam z Rabiją, że powinna być rajdowym kierowcą, a nie nauczycielką.
Hotel był taki , jak na zdjęciach, piękny, przytulny.
Obsługa miła, a kiedy usłyszeli, że mówię po marokańsku, oniemieli z wrażenia, dali nam pokoje do wyboru, ciągle pytali, czy czegoś nie potrzebuję, czy wszystko mi odpowiada, witali z uśmiechem, mówili, że jestem ich rodaczką, niektórzy nie mogli uwierzyć, że jestem z Polski. Po tym , jak Sofia trochę odpoczęła, poszłyśmy na plażę, przywitało nas piękne słońce i ciepła woda oceanu.
Trudno było nawet uwierzyć jak zmienia się tu pogoda w maju, kiedy byłyśmy na lotnisku, niebo było pokryte chmurami, co nas wszystkich przylatujących z Polski trochę rozczarowało. A po trzech godzinach, po chmurach ani śladu. Chodziłyśmy po plaży i rozkoszowałyśmy się wszystkim.
Niestety czasu nie było dużo, bo już o 16. 00 chciała przyjechać po nas Rabija i zabrać na obiad. Pojechałyśmy do domu Aminy, znowu łzy, przecież Aminy też nie widziałam 15 lat.
Jej syn Kasem był wtedy dzieckiem, teraz zobaczyłam przystojnego , wysokiego studenta, jednej ze szwajcarskich uczelni.
Na obiad był oczywiście kus-kus, jadłyśmy go tylko z Sofią, ponieważ wszyscy już zjedli obiad, bowiem, mieli tylko 2 godzinną przerwę obiadową, zarówno w szkole , jak i w pracy. A my musiałyśmy odpocząć po podróży. Jaki ten kus - kus był smaczny, sama gotuję w Polsce kus - kus, ale ten miał niepowtarzalny smak, Sofii też smakował.
Późnym wieczorem pojechałyśmy jeszcze do souk Lhed, słynnego bazaru w Agadirze. Udało się nawet zrobić pierwsze zakupy, i ta radość z targowania się ze spredawcą, i znowu wszyscy są pod wrażeniem mojego języka marokańskiego.
Kochałam i nadal kocham ten kraj, ten gwar marokańskiego souk, te tłumy kupujących, czuję się tu , jak przysłowiowa ryba w wodzie.
Kolację zjadłyśmy w hotelu, była przepyszna, tyle różnych potraw, których tak dawno nie jadłam do wyboru. Wieczór spędziłam z Sofią na balkonie. Roskoszowałam się widokiem na niesamowitą Ksba, górę na której świecił się napis Ałłah , Aluatan, Al Malik, czyli Bóg , Ojczyzna, Król....
Wpis 33 do blogu "Podróż do Maroka" pod tytułem : Już w Maroku - Pierwszy dzień