Śniadanie w hotelu, Tyle różnych rzeczy, że mamy problem co wybrać do zjedzenia. Ja, między innymi zjadłam rhajf z amlu. Rhajf to trochę przypomina polski omlet, ale jest o wiele od niego smaczniejszy, a amlu to pasta z migdałów i olejku arganowego.
O 8.00 z Rabiją i jej mężem wyjechaliśmy do Marrakeszu. W Agadirze nadal było chłodno i mglisto. Pojechaliśmy autostradą, co za wspaniałe uczucie, jadę prawdziwą autostradą. Ruch z rana niewielki, opłata za 200 km, 80 dirhamów, około 35 złotych na nasze pieniądze. Obowiazuje tu na autostradach ograniczenie do 120 km/h, może i dobrze, nikt tu nie << fruwa>>.
Góry Atlas towarzyszą nam cały czas podczas tej podróży, są przepiękne i wysokie., wokół drzewa arganowe, niestety nie było na nich kóz, co tak często widzi się na pocztówkach z Maroka. Widoki cudowne, chmury i mgła zniknęly i zaczęło przygrzewać słoneczko. Ale tylko mnie i Sofię tak ono cieszyło, Ali z Rabiją narzekali, że będzie gorąco.
W Marrakeszu po wyjściu z klimatyzowanego samochodu przeżyliśmy szok. Było jak w piekarniku. Co za radość i przyjemność, wreszcie poczułam prawdziwe ciepło. Sofia była również zachwycona, mówiła , że w końcu się wygrzeje. Tylko Rabija nie była zachwycona temperaturą , tak jak my. Spacerowaliśmy trochę po ulicach, niestety przy temperaturze 40 stopni w cieniu ,nie dało się jednak długo chodzić, więc weszliśmy do souk, słynnego bazaru w Marrakeszu.
Zadaszenie chroniło przed słońcem , było jednak parno. Znowu ten wspaniały gwar, sprzedawcy zachęcający do kupna właśnie u nich. Rozmawiałam z nimi po marokańsku, dzięki temu udało mi się kupić fajną sukienkę za niewysoką cenę.
Na placu Żema el- Fna, słynni poskramiacze węży. Oczywiście dostaję jednego z nich na szyję, a obok syczy prawdziwa kobra, zaklinacz zapewnia, że jadowita. Super wrażenie, początkowo kucam niepewnie, ale po chwili, uśmiecham się już do zdjęcia, a robi je moim aparatem, jeden z poskramiaczy. Inni pilnują, aby kobry, było ich przez moment dwie, nie zbliżyły się do mne. Co za radość trzymałam na szyji prawdziwego węża. ...
![]() |
Dodaj napis |
Po południu spotkanie z rodziną. To bratanek męża z żoną i dwójką rozkosznych dzieci, 4 letnim Ahmedem i 2 letnią Malak.
Widzę dzieci oczywiście po raz pierwszy, one mnie też, ale wyciągają do mnie swoje śliczne rączki i mocno mnie obejmują, Sofię też. Moja córka jest zachwycona. To okazywanie w Maroku uczuć przez dzieci i dorosłych, robi na niej niezwykłe wrażenie. Jasyr , bratanek męża jest dyrektorem generalnym, Instytutu Medycyny w Marrakeszu. Żona jest też inżynierem i pracuje razem ze swoim mężem. Mieszkją w pięknej , dużej willi na terenie instytutu. Wokół sad, drzewa palmowe.
Rozmawiamy , wspominamy dawne czasy, kiedy mieszkałam w Maroku, Jasyr miał wtedy około 15 lat. Jak ten czas minął. ...
Zjadamy pyszny obiad i po nie mniej pysznym podwieczorku, z różnymi ciastkami i ciastem,
Po powrocie do Agadiru, dowiaduję się od Polaków, że te dzień w Agadirze był bardzo zimny, co za rozkosz, że pojechałyśmy do Marrakeszu.
Wpis 35 do blogu "Podróż do Maroka" pod tytułem : Już w Maroku - Dzień trzeci
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz