poniedziałek, 11 maja 2015

Już w Maroku - Pierwszy dzień

        Pierwszy dzień w Maroku, wreszcie jestem w tym cudownym kraju. Lot minął bez żadnych sensacji, turbulencji. Obsługa miła, jedzenie w samolocie można było kupić i to o wiele taniej , niż na lotnisku w Warszawie. Lecieliśmy 5 godzin. Widoki z góry cudowne  i te łzy w oczach, kiedy byłam już nad Marokiem. ..... Piękne góry Atlas, szczyty jeszcze pokryte śniegiem. Miękkie lądowanie na lotnisku w Agadirze i znowu łzy. 



         Celnik, kiedy przywitałam się z nim po marokańsku, po prostu oszalał z radości, witał mnie i córkę, życzył miłego pobytu. A potem pamiętam wszystko jakby to był sen. Rabija , siostrzenica męża, która obejmowała mnie i Sofię z całych sił, płakała razem ze mną. Dobrze , że Sofia myślała logicznie, bo przypomniała mi, że mam zameldować się u rezydenta, że dotarłam do Maroka. Potem szofer Aminy , drugiej siostrzenicy męża, zawiózł rzeczy do hotelu, a nas wiozła Rabija.

         Byłam w szoku, jak ona świetnie prowadzi samochód ... po prostu oniemiałam z wrażenia, jak zobaczyłam jak ona manewruje między samochodami, omija pieszych, nagle wchodzących na ulicę, nie reaguje na klaksony panów  siedzących za kierownicą. którzy tak, jak u nas okazują swoje niezadowolenie, widząc że to kobieta prowadzi samochód. Żartowałam z Rabiją, że powinna być rajdowym kierowcą, a nie nauczycielką. 
 Hotel był taki , jak na zdjęciach, piękny, przytulny.








       Obsługa miła, a kiedy usłyszeli, że mówię po marokańsku, oniemieli z wrażenia, dali nam pokoje do wyboru, ciągle pytali, czy czegoś nie potrzebuję, czy wszystko mi odpowiada, witali z uśmiechem, mówili, że jestem ich rodaczką, niektórzy nie mogli uwierzyć, że jestem z Polski. Po tym , jak Sofia trochę odpoczęła, poszłyśmy na plażę, przywitało nas piękne słońce i  ciepła woda oceanu.





      Trudno było nawet uwierzyć jak zmienia się tu pogoda w maju, kiedy byłyśmy na lotnisku, niebo było pokryte chmurami, co nas wszystkich przylatujących z Polski trochę rozczarowało. A po trzech godzinach, po chmurach ani śladu. Chodziłyśmy po plaży i rozkoszowałyśmy się wszystkim. 



      
      Niestety czasu nie było dużo, bo już o 16. 00 chciała przyjechać po nas Rabija i zabrać na obiad. Pojechałyśmy do domu Aminy, znowu łzy, przecież Aminy też nie widziałam 15 lat.






        Jej syn Kasem był wtedy dzieckiem, teraz zobaczyłam przystojnego , wysokiego studenta, jednej ze szwajcarskich uczelni. 



        Na obiad był oczywiście kus-kus, jadłyśmy go tylko z Sofią, ponieważ wszyscy już zjedli obiad, bowiem, mieli tylko 2 godzinną przerwę obiadową, zarówno w szkole , jak i w pracy. A my musiałyśmy odpocząć po podróży. Jaki ten kus - kus był smaczny, sama gotuję w Polsce kus - kus, ale ten miał niepowtarzalny smak, Sofii też smakował. 



       Późnym wieczorem pojechałyśmy jeszcze do souk Lhed, słynnego bazaru w Agadirze. Udało się nawet zrobić pierwsze zakupy, i ta radość z targowania się ze spredawcą, i znowu wszyscy są pod wrażeniem mojego języka marokańskiego.
 Kochałam i nadal kocham ten kraj, ten gwar marokańskiego souk, te tłumy kupujących, czuję się tu , jak przysłowiowa ryba w wodzie.  
Kolację zjadłyśmy w hotelu, była przepyszna, tyle różnych potraw, których tak dawno nie jadłam do wyboru. Wieczór spędziłam z Sofią na balkonie. Roskoszowałam się widokiem na niesamowitą  Ksba, górę  na której świecił się napis Ałłah , Aluatan, Al Malik, czyli Bóg , Ojczyzna, Król.... 



Wpis 33 do blogu "Podróż do Maroka" pod tytułem : Już w Maroku - Pierwszy dzień

1 komentarz: