Wokół sporo drzew, a nawet mały wodospad
i krzyczace papugi,
flamingi brodzące w wodzie i wrzeszczące małpki.
Było super, potem poszłyśmy na mały rynek. Zachęcił nas do tego pan, który zachęca turystów do wejścia na rynek. Chciał być moim przewodnikiem, mówił po angielsku, że on wie gdzie najlepsze sklepy itp. Podziękowałam mu grzecznie i powiedziałam ,że poradzę sobie sama. Oczywiście po marokańsku, pan osłupiał i dał mi spokój, i tak same spokojnie pooglądałyśmy wszystko. Właściciel jednego ze sklepów dał mi się przebrać w tradycyjny strój.
Po powrocie zjadłyśmy obiad i poszłyśmy na plażę.
Wreszcie mogłam leżeć i rozkoszować się słońcem, a Sofia choidziła po wodzie. Było cudownie.
Po 18 poszłam jeszcze z Sofią na spacer do Mariny.
Kupiłam dla Sofii skórzaną torebkę i bluzkę. W sklepie płaciłam kartą, bez problemu. .Wracałyśmy, kiedy był już zachód.
Na ulicy pełno spacerowiczów, wszyscy uśmiechnięci, życzliwi, mówili mi bonjour, kiedy odpowiadałam po marokańsku, zatrzymywali się, pytali skąd jestem, byli zdziwieni , że z Polski. Niesamowita atmosfera, tego nie da się nawet opisać słowami, to po prostu trzeba przeżyć....
Wpis 36 do blogu "Podróż do Maroka" pod tytułem : Już w Maroku - Dzień czwarty
Mój mąż jest również z Maroka. Jesteśmy bardzo szczęśliwi. Moi teściowie, którzy mieszkają w Agadirze bardzo życzliwi i serdeczni ludzie. Kiedy ich odwiedzamy traktowana jestem jak królowa :D ja jestem chrześcijanką, mąż muzułmaninem i w niczym nam to nie przeszkadza. Ja nie zamierzam zmieniać swojej religii, ważne że sie dogadujemy i szanujemy a Agadir jest piękny :)
OdpowiedzUsuń